sobota, 26 października 2013

Miniaturka III: Najdziwniejsze walentynki I

Cześć :)

Witam Was po krótkiej przerwie. To „coś” jest nową miniaturką, ponieważ czwarta część „Rajskich wakacji”… No, nie ma jej. Usunęłam ją, kiedy robiłam porządki w folderach :(
Ale, ale! Jest pierwsza część „Najdziwniejszych walentynek”, więc nie może być tak źle.
Zazwyczaj przy pisaniu takich miniaturek, autorkom towarzyszą kojące nuty miłosnych piosenek, radosne wspomnienia i wizja nieśmiertelnego uczucia. Przyznam się bez bicia, że to, co przeczytacie, będzie dalekie od romantycznych buziaków i wielkiej miłości.
Część napisana przy: Vader – „Never say my name” oraz Behemoth „Alas, Lord is upon me”…
Fajnej muzyki słucham, nie ma co xD

Miłego (oby) czytania,
Halt Wenner :)

*

Kurtka, torebka i papierowy kubeczek z latte. W biegu złapała klucze, dopinając ostatnie guziki swetra.
- Rex! – zawołała głośno, narzucając na siebie kurtkę. – Rex! – krzyknęła głośniej. Z pokoju obok wybiegł zaspany owczarek niemiecki, merdając ogonem. Przekrzywił łebek i popatrzył z uwagą na swoją panią. Kobieta przyklękła, drapiąc pupila za uchem. – Wrócę wieczorem, bądź grzeczny – pouczyła zwierzaka, ostatni raz głaskając jego sierść. On zaś wesoło szczeknął, podnosząc do góry lewą łapę. Brunetka uśmiechnęła się i pomachała Rexowi. Chwyciła wszystkie potrzebne rzeczy i czym prędzej popędziła do pracy.

*

Ruch tego dnia był niesamowicie wielki. Ulice stały w korkach, a nerwowe trąbienie denerwowało ludzi. Zapchane chodniki dudniły od odgłosu stawianych kroków i rozmów przechodniów. Dzień świętego Walentego przyprawiał ludzi o zawroty głowy.
Mężczyźni spieszyli podenerwowani, wchodząc po drodze do drogerii i kwiaciarni, by obdarzyć swe wybranki prezentami. Kobiety zaś szły uśmiechnięte, rozmyślając nad przebiegiem dzisiejszego dnia. Wszystko miało pójść idealnie!
Tylko jedna osoba, nie przejmująca się wagą dzisiejszego święta, kroczyła po betonowym chodniku, dzierżąc w ręce ważne dokumenty. Nawet w dniu zakochanych musiała skupić całą swoją uwagę na pracy, ale taka właśnie była Hermiona Granger. Ciężko stąpająca po ziemi, nie przejmująca się romantycznymi bzdetami.
Rozejrzała się wokoło, szukając wzrokiem jakiegoś pojazdu. Gdy żadnego nie znalazła, przeszła na drugą stronę ulicy, po drodze napotykając całującą się parę. Prychnęła zniesmaczona, ale prędko zapomniała o tym zdarzeniu. Znowu sprawdziła okolicę, nim jej różdżka, cztery razy zastukała w ceglany mur, udostępniając jej wejście do Ministerstwa Magii. Uśmiechnęła się dumnie, patrząc na swój wynalazek. Osobne wejście dla pracowników było łatwiej dostępne, przez co czarodzieje mogli zacząć swoją ;pracę szybciej. A im szybciej zaczną, tym więcej zdążą jej wykonać, co w mniemaniu Hermiony było spełnieniem jej marzeń. Gorzej z pracownikami…
Aż przystanęła z wrażenia, gdy ostatnia cegła powróciła na swoje miejsce. To nie było jej Ministerstwo. Bardziej przypomniało powiększony gabinet Dolores Umbridge.
Jej siedziba oazy i spokoju… Była cała w różu! Podłoga z ciemnego drewna zmieniła się w jaskrawo czerwony dywan, rozchodzący się w każdym kierunku. Ściany i sufity zdobiły różne odcienie różowego konfetti, a niektóre z nich eksplodowały od czasu do czasu, wypuszczając przy tym kolorowe serduszka. Kominki przystrojone zostały małymi amorkami, które obdarowywały przybyłych czekoladowymi łakociami. A Fontanna Magiczneo Braterstwa…
Hermiona złapała się za głowę, czując jak jej prawa powieka zaczyna nerwowo drgać. Wiedziała, kto stał za tymi wygłupami, dlatego raźnym krokiem pospieszyła w stronę wind. Poprzysięgła zemstę, a będzie ona słodka.

*

Z kwaśną miną przyglądała się szczęśliwym czarodziejom, z którymi miała nieszczęście jechać. Uśmiechnięta Margaret Ebor i rozpromieniony Johnny O’Firerr byli najgorszym towarzystwem tego dnia.
- Och, genialne, genialne! – zachwycała się Margaret, chwaląc pomysł Ministra Magii, odpowiedzialnego za dzisiejszą katastrofę. – I te amorki! Ach, wyszłam z kominka i dostała czekoladki w kształcie rybek, które układają się w serduszko! Zobacz!
Zaciekawiony Johnny spojrzał na małe pudełko, spoczywające w rękach blondynki. Na jego twarzy zabłysło rozczulenie, gdy obejrzał małe dzieła sztuki.
- Rzeczywiście, całkiem urocze. Co o tym myślisz, Hermiono?
Zaskoczona brunetka odwróciła się w ich stronę, przybierając na twarz sztuczny uśmiech.
- Zapewne – przytaknęła, zgryźliwie akcentując swoją wypowiedź. – Byleby tylko nie smakowały jak surowa ryba.
W o wiele lepszym humorze opuściła windę, zostawiając osłupiałych przyjaciół.
- Potrzebuje chłopaka – podsumowała z przekonaniem Margaret, wrzucając jedną z czekoladek do ust. Johnny jedynie jej przytaknął, niezdolny do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.
Dziwna kobieta, zdążył pomyśleć, nim Margaret zaproponowała mu czekoladkę.

*

Kiedy tylko opuściła windę, z jej ust wyrwało się westchnienie. Nigdy więcej podróży z tą dwójką. Ruszyła korytarzem czwartego piętra, na końcu którego znajdowało się biuro Ministra. Jej zmory.
Minęła po drodze dziesiątki wesołych ludzi, których starała się ignorować. Ledwo powstrzymała się od rzucenia zaklęcia na Harry’ego, jedzącego spokojnie gofry. W kształcie serduszek. Z niepokojem stwierdziła, że straciła przyjaciela. Oczywiście, z jego winy!
Doszła do ostatnich drzwi na korytarzu. Chodziło tu niewiele osób, tylko te najbardziej zaufane lub ktoś, kto akurat musiał coś przekazać. Z satysfakcją zanotowała tylko obecność starej pani Tamis. Kobieta uśmiechnęła się do Hermiony, przywołując ją do siebie ręką.
- Witaj, Hermionko. Idziesz do Ministra? – zagadnęła wesoło, podpierając brodę rękami. Brunetka pokiwała głową, nerwowo patrząc na drzwi. Musi to załatwić teraz, albo nigdy! – W takim razie cię nie zatrzymuje. Powodzenia – rzuciła konspiracyjnie pani Tamis, przypominając sobie ostatnie stracie Ministra i Hermiony. Złamane kości i brak niektórych narządów zewnętrznych i wewnętrznych były najłagodniejszymi skutkami.
Brunetka kiwnęła tylko głową, kierując się do drzwi jej przeznaczenia. Czas skopać komuś tyłek.

*

- …Dlatego prosimy, Ministrze, o przeniesienie bla, bla, bla… Odmowa. Prośba bla, bla, bla – odmowa. Ministrze, z wielkim szacunkiem, lizusostwo bla, bla, bla… Odmowa.
Znudzony mężczyzna odsunął swój fotel od biurka, z ulgą rozciągając zastane mięśnie. Nużąca praca wdała mu się we znaki, zmuszając do nieustannego ziewania. Także teraz podniósł dłoń do ust, tłumiąc potężny ziew. Z roztargnieniem spojrzał na stosik papierów, zalegający na jego biurku, który aż prosił się, by spalić go w najbliższym kominku. No nic, trzeba wracać do pracy…
Już miał zasiąść za biurkiem, gdy do jego uszu dobiegło pukanie. Spojrzał z wdzięcznością na drzwi, entuzjastycznie wołając:
- Wejść!
Jego szczęście zwiększyło się tym bardziej, kiedy ujrzał w drzwiach Hermionę Granger. Jednak zagnieździła się w nim także nutka niepokoju – jeżeli Granger dowiedziała się, że to on kazał zmienić całe Ministerstwo w krainę cukierków?
Jesteś Ministrem, geniuszu! Tylko ty możesz zmienić wystrój!, podpowiedział mu złośliwy głosik, który zignorował. Nikt nie będzie mu prawił kazań, nawet on sam.
Usiadł wreszcie w fotelu, wygodnie się na nim rozciągając. Założył ręce za głowę i skrzyżował nogi w kostkach, z udawanym zaskoczeniem patrząc na wściekłą brunetkę. Mam przesrane, zdążył pomyśleć, gdy wulkan w postaci Hermiony wybuchnął.
- Chcesz, żebym zeszła na zawał?! To jest miejsce pracy, nie dom prostytutek „Pod różowym kucykiem”!
Mężczyzna uśmiechnął się leniwie, cały czas obserwując gestykulującą Hermionę. Kiedy wymachiwała rękami na prawo i lewo, jej sweter całkiem przyjemnie przylegał do ciała, które…
- Czy ty mnie słuchasz, Malfoy?! – krzyknęła rozeźlona kobieta. Draco skrzywił się nieznacznie, ale z godnością odpowiedział:
- Próbuję, Granger, ale twój sweterek bardzo ładnie eksponuje twoje wdzięki. – Jego usta przyozdobił mały uśmiech, powiększający się z chwili na chwilę, gdy kobieta czerwieniała ze złości i zażenowania.
- Nie uda ci się – odparła z mocą.
- Zawsze tak mówisz.
- Zmień wystrój. Dowidzenia.
- Granger! – zatrzymał ja, kiedy jej ręka sięgała po klamkę. Odwróciła się, rzucając mu poirytowane spojrzenie. – Osiemnasta, kawa, u mnie?
Usłyszał tylko trzask zamykanych drzwi.

*

Kiedy niesforna gryfonka opuściła gabinet, Draco odetchnął kilka razy, próbując przemyśleć wszystko, co przed chwilą zaszło. Co znowu zrobił nie tak?! Kazał przystroić całe Ministerstwo, każdy, najmniejszy zakamarek, by wzbudzić w Hermionie zachwyt i uwielbienie. Zyskał tylko spojrzenie bazyliszka i rozwścieczoną Harpię. Nie było dobrze. Przecież kobiety uwielbiały takie tandety! Serduszka, amorki i miłosne wyznania. Tony róży i romantyczne kolacje. Klepnął się w czoło, kiedy uświadomił sobie jeden, bardzo istotny szczegół.
To była Granger. Nie dla niej miłosne dyrdymały. Czasami myślał, że zaimponować jej może tylko jeśli dołożyłby jej więcej pracy. Nie było to zły pomysł, lecz dobry w ogóle. Granger trzeba rozgryźć, tylko wtedy uda się zaprosić ją na randkę.
Nawet nie pamiętał, kiedy ta niepozorna gryfonka zaczęła go interesować. Nie była piękna i bardzo kobieca. Raczej przeciętna. Jej charakter skutecznie odstraszał najodważniejszych śmiałków, a nie zamykające się usta mogły doprowadzić do poważniejszych zmian psychicznych. Więc dlaczego on, Draco Malfoy, zainteresował się swoim byłym wrogiem?
Nie ukrywał, że mimo wielu, bardzo wielu, irytujących cech, Granger posiadała kilka dobrych. Była nieprzeciętnie inteligentna, co mógł zaobserwować zarówno w ich potyczkach słownych, jak i na spotkaniach departamentów. Do tej pory wspominał osłupiałe miny kolegów, gdy tłumaczyła projekt nowej ustawy mugolsko-magicznej.
Była też – na swój sposób – urocza. Malfoy wiele razy stawał przed lusterm, wyrzucając sobie mięknięcie na stare lata, ale nic nie mógł na to poradzić – stwierdził, że Granger jest słodka i tak zostanie. Kiedy się uśmiechała w jej policzkach pojawiały się małe dołeczki. Zaś gdy drapała się po nosie jej oczy mrużyły się w sposób, który zawracał blondynowi w głowie.
Poczucie humoru i sarkazm szły jej w parze. Ładne kości policzkowe i pełne usta dodawały urody. Pracowitość i dobry kontakt ze wspólnikami tworzył z niej idealną podwładną.
Granger nie była idealna dla każdego, ale dla Malfoya owszem. Doceniał w niej o wiele więcej, niż ona sama dostrzegała, i nie mógł z tym sobie poradzić. Każda próba zaproszenia gdzieś brunetki kończyła się fiaskiem, a rozpoczęcie normalnej rozmowy kłótnią. Mimo iż szanse, że Granger zgodzi się z nim spotkać, była nikłe, Draco wierzył, że jego dzień w końcu nadejdzie. A który jest lepszy od walentynek?
Jednak już po chwili zrozumiał okrutną prawdę – Granger zmierzała do swojego gabinetu. A tam czekała na nią niespodzianka.
Malfoy, jesteś debilem, optymistycznie pomyślał blondyn, chowając twarz w dłoniach.

*

- Och, zobacz co dostałam!
- Piękny, Aly, piękny! Od Mike’a?
- Mhm. I jeszcze róże!
- Tak się cieszę kochana!
Hermiona mocniej zacisnęła szczęki, słuchając kolejnych wesołych jazgotów swoich koleżanek. Od dobrych dwudziestu minut zachwycały się prezentami, którymi zostały obdarowane tego szczególnego dnia. Jak nie pierścionek, to kwiatki. A jak nie kwiatki, to czekoladki.
Z ulgą stwierdziła, że winda zatrzymała się na jej piętrze. Opuściła ją w ekspresowym tempie, brnąc w stronę swojego gabinetu.
Jako szefowej departamentu Przestrzegania Prawa, przysługiwał jej osobny gabinet, położony na końcu siódmego piętra. Minęła po drodze kilka osób, z którymi przywitała się skinieniem głowy. Nie miała ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Bała się, że jakiś śmiałek raczy poruszyć temat Walentynek, a to niewątpliwie skończyłoby się wizytą w Mungu.
Zapatrzona w jakiś dokument, wymacała ręką klamkę, energicznie ją naciskając. Caly czas śledząc papierek wzrokiem zamknęła drzwi, lecz kiedy miała ruszyć w stronę biurka, z lewej strony wydobyły się pierwsze takty muzyki.
- Nie wiem jak mam to zrobić, ona zawstydza mnie.
Strach ma tak wielkie oczy, wokół ciemno jest.
Czuję się jak Benjamin i udaję, że śpię.
Może walnę kilka drinków, one nakręcą mnie,
Nakręcą mnie!
Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec,
Muszę mieć, muszę ją mieć.
Nie mogę tak odejść, gdy kusi mnie grzech.
Musze mieć, muszę ją mieć!
- STOP! – krzyknęła brunetka, przerywając wpół nic nie rozumiejącemu chłopakowi. Wyglądał na dosyć młodego – nie mógł mieć więcej, niż siedemnaście lat. – Co to ma być? – zapytała, kipiąc w środku ze złości.
- Ja… - zająknął się chłopak, nerwowo przełykając ślinę. – To znaczy… Jest jeszcze kilka zwrotek. Dedykacja dla Hermiony Granger od Dracona Malfoya – wyjąkał słabo, widząc rosnąca furię w oczach kobiety.
- Idź. Stąd.
- Ale… to nie cała pio…
- IDŹ!
Wystraszony do cna dał nogę, w mgnieniu oka znikając z widoku brunetki.
Minęło kilka, dłużących się sekund, nim jako tako powrócił jej zdrowy rozsądek. Podeszła do drzwi, zamykając je dokładnie. Kilka razy odetchnęła, by cała jej postawa zdołała ochłonąć, ale kiedy się odwróciła, furia kobiety zaskakująco szybko zaczęła rosnąć.
Przez młodzika z gitarą zupełnie nie zwróciła uwagi na wystrój swojego gabinetu. A na pewno nie wyglądał tak, jak wczoraj.
Dziesiątki zdjęć. Setki! A na każdym Draco Malofy. Mrugający, śmiejący się, puszczający buziaki i wygłupiający się. Pod każdym blondynem widniał duży, czerwony napis „Bądź moją walentynką!”. Wszędzie leżały płatki róż, a niektóre z nich formowały się w kształt serduszek. Nad głową Hermiony latał mały kupidynek, śmiejąc się radośnie, czym doprowadzał ją do szewskiej pasji. Jej piękne, ręcznie rzeźbione meble pokrywały czerwone obrusy i różowy brokat, zaś niegdyś kremowe ściany zastąpiła tandetna biała tapeta, na której widniały kolejne zdjęcia Ministra.
Gdyby nie cichy głosik w głowie kobiety, gabinet dawno stanąłby w ogniu. Po fakcie zorientowała się, że w jej ręce spoczywa różdżka, wymierzona w najbliższą fotografię Malfoya. Opuściła ją, próbując się jakoś opanować.
Po chwili, kolejny raz tego dnia, pędziła biegiem w stronę biura blondyna.

*

Gdzieżby nie spojrzał, każda następna kryjówka była gorsza od poprzedniej. Draco sprawdził już biurko, prywatną łazienkę, szafę na kurtki oraz kominek, ale nigdzie nie czuł się bezpieczny. To, że Granger wparuje tu niczym rozjuszony smok, było więcej niż prawdopodobne. Klął na siebie, co chwilę odtwarzając w myślach wystrój gabinetu kobiety. Zabije go jak nic.
Spojrzał z nadzieją na średniej wielkości szafkę, modląc się w duchu, by jego plan się udał. Doskonale pamiętał dzień, kiedy razem z Blaisem Zabinim utworzyli wąski tunel, prowadzący od gabinetu blondyna do pokoju bruneta. Wygodna opcja, która nie wymagała dużo pracy. Podniósł różdżkę, przypominając sobie w głowie zaklęcie.
- Asyn…
Nie dokończył formułki, gdyż magiczny patyk wypadł z jego ręki, lądując na drugim końcu pokoju. Po mnie.

- Po tobie, Malfoy! – wywarczała Hermiona. Jej mina nie zwiastowała niczego dobrego. 

niedziela, 20 października 2013

Krótkie informacje: #1

Kilka informacji, które powinniście znać:

1. Kolejna część miniaturki jest napisana w połowie (może trochę więcej). Przepraszam bardzo, ale nadchodzący tydzień jest takim, którego każdy z nas chce uniknąć. Sześć kartkówek i dwa testy to sporo, szczególnie dla mnie (orłem z historii nie jestem, zdarza się). Obiecuję, że w następną środę COŚ dodam.

2. Dlaczego COŚ? Nie wiem, czy zdołam dokończyć kolejną część „Rajskich wakacji”. Muszę jakoś dobrze zbudować pewną scenę, a to wymaga przemyśleń i ciągłych poprawek. W zanadrzu mam jedną miniaturkę, którą napisałam kiedyś na poczekaniu. Zobaczymy, jak mi to wszystko wyjdzie.

3. Jeżeli przeczytacie moją notkę, to byłoby miło, gdyby pojawiła się pod nią Wasza opinia. Istotne dla mnie są komentarze, ponieważ mogę sobie poczytać czy piszę dobrze, czy źle. Bardzo lubię konstruktywną krytykę – jest dla mnie niezwykle motywująca i pozwala mi na doskonalenie tego, co piszę. Nie musicie pisać wybitnie długich komentarzy. „Fajny rozdział, czekam na kolejny!” albo „Nie podobało mi się. Zmień trochę konstrukcje zdań, dodaj więcej tego, odejmij tamtego. Jest ok., ale może być lepiej”, nie są rozbudowane, a jednak mnie motywują. Każdy komentarz mile widziany!

To chyba tyle. Jeżeli mi się coś przypomni, szybko dopiszę.
Jeszcze raz przepraszam za brak notki.

Do soboty (być może wcześniej…),

Halt Wenner :)

sobota, 12 października 2013

Miniaturka II: Rajskie wakacje III

Witam Was!
Przepraszam, że dodaję tak późno, ale za cel honoru postawiłam sobie odwiedzenie babci :)
Ta część jest pisana na szybko, chaotyczna, bez większego wpływu na fabułę, ale jednocześnie wprowadzeniem do kolejnej. A tak zacznie toczyć się właściwa akcja :)
Dziękuję za komentarze pod poprzednią częścią – zmotywowały mnie na tyle, że kolejna część jest już w połowie napisana. Dziękuję Wam!
Liczę na opinie także tutaj, choć niewiele można powiedzieć o moich wypocinach.

Miłego (oby!) czytania, pozdrawiam,
Halt Wenner :)

PS. Następna część albo w sobotę, albo w niedzielę – zobaczymy, jak potoczy się życie :)

Uśmiechnięty Draco przekroczył próg swojego domu. Zrzucił z ramion kurtkę, którą położył na fotelu.
Jego mieszkanko nie różniło się zbytnio od pokoi dla gości – miało tylko jeszcze jeden pokój i małą kuchnię, połączoną z jadalnią, a usytuowane było na wprost domków dla odwiedzających. Dominujące zielenie przywodziły mu na myśl chwile, które spędził w Hogwarcie. Ślizgonem zostaje się na całe życie.
Przejechał ręką po policzku, zatrzymując palec wskazujący na brodzie. Jego myśli znowu nawiedziły te przeklęte obrazy. Potrząsnął głową, jakby chcąc się ich pozbyć, lecz nie dało to pożądanego efektu. Westchnął ciężko, podchodząc do dużego, kwadratowego okna. Miał stąd widok na wszystkie domki. Odszukał wzrokiem jeden z nich, chcąc dostrzec jak najwięcej szczegółów. Prawie się uśmiechnął, kiedy zobaczył niską kobietę, siedzącą przed drzwiami wejściowymi. Rozglądała się po wyspie, co chwilę pocierając zmarznięte ramiona. W pewnej chwili popatrzyła prosto na jego okno. Draco widział, jak cała się spina, a policzki przybierają różowy kolor. Uśmiechnął się ironicznie, wesoło machając do kobiety. Gdy to zobaczyła, kiwnęła mu szybko głową i skierowała się do wejścia. Zniknęła w środku, głośno zatrzaskując drzwi.
- Oj, Granger… - mruknął blondyn. Ostatni raz spojrzał na miejsce, w którym przed chwilą stała Hermiona.

*

- Gdzie byłaś? – spytał Ron, kiedy brunetka przekroczyła próg ich tymczasowego mieszkanka. Odłożył na stolik gazetę, którą przed chwila przeglądał, przeciągając się.
Hermiona zdjęła kurtkę i buty, w pośpiechu odpowiadając narzeczonemu:
- Na spacerze. Trochę czytałam – wyjaśniła, wskazując mimochodem na książkę pod pachą. Rudzielec tylko pokiwał głową. Wstał z fotela, podchodząc do drzwi od łazienki.
Kobieta jeszcze przez chwilę stała przy wejściu, ale kiedy do jej uszu dotarł szum prysznica zaklęła szpetnie, zszarpując z siebie apaszkę.
- Cholerny dupek? Co on sobie wyobraża?! – mruczała pod nosem. Podeszła do małego saloniku, z ulgą siadając na fotelu. Westchnęła cicho i podkurczyła nogi pod klatkę piersiową. Położyła głowę na kolanach i zamknęła oczy, a towarzyszyły jej myśli, które skutecznie zagłuszały wszystko inne.

*

Nowy dzień na wyspie powitał wszystkich pięknym, bezchmurnym niebem i prażącym słońcem. Na plaży już od rana wylegiwali się goście, zaś inni spędzali ten czas na spacerach.
Hermiona obudziła się wcześnie rano, ze zdziwieniem zastając puste miejsce obok. Na poduszce Rona leżała mała kartka, którą szybko chwyciła:

Skopiesz mi tyłek, ale musiałem!
Idę się uczyć surfować. Trzymaj kciuki.

Obym przeżył, Ron

Przewróciła oczami. Przypomniało jej się, jak przy każdej możliwej okazji rudzielec mówił o tym sporcie. Bardzo chciał się go nauczyć, ale Hermiona skutecznie niwelowała jego palny. Teraz miał ku temu wyśmienitą okazję. Brunetka postanowiła mu nie przerywać lekcji – w końcu, ona też ma prawo odpocząć w samotności.
Zerwała się z łóżka, zaścielając je, i w biegu złapała brązowe szorty i granatową koszulkę. Pobiegła do łazienki, zrzucając z siebie piżamę.
Wzięła szybki prysznic, który maksymalnie ją rozbudził. Ubrała się, a wychodząc z łazienki spojrzała mimochodem na lustro, jak zawsze krzywiąc się widowiskowo.
- Gniazdo, nie włosy – mruknęła posępnie, biorąc do ręki gumkę do włosów. Spięła loki i luźnego kucyka, jeszcze raz przeglądając się w lustrze. – Ujdzie.
Założyła japonki i chwyciła torebkę. Już miała wychodzić, kiedy w oczy rzuciła jej się kartka od Rona. Wzięła długopis i na odwrotnej stronie napisała odpowiedź.

Jesteś niemożliwy!
Idę na spacer, nie czekaj na mnie,

Hermiona

Zostawiła kawałek papieru na stoliczku w salonie i raźnym krokiem ruszyła w podróż.

*

Mimo iż taka się nie wydawała, wyspa była naprawdę duża. Wąskie, kręte ścieżki przecinały się ze sobą, za każda z nich prowadziła do nowego miejsca.
Hermiona już dobrą godzinę chodziła po jednej z nich, z zachwytem patrząc na otaczające ją widoki. Nie mogła napatrzeć się na cudowne kwiaty, które porastały spory kawałek ziemi. Wielobarwne, o dużych i małych płatkach, wydawały jej się jakby wyrwane z przepięknej bajki. Podeszła do jednego, malutkiego kwiatka, samotnie rosnącego na uboczu. Miał małe, niebieskie płatki w kształcie kółeczek. Przyklęknęła przy nim, podpierając glowę dłonią. Nie wiedziała czemu, ale to właśnie ten niepozorny kwiatuszek zafascynował ją najbardziej.
- Widzę, że odkryłaś Narcissum.
Drgnęła i gwałtownie odwróciła głowę. Na rosnącym nieopodal drzewu opierał się Draco, uważnie przyglądając się poczynaniom kobiety.
Hermiona wstała z ziemi, otrzepując przy tym swoje szorty. Poprawiła plecak, który zabrała na czas spaceru, podchodząc do blondyna.
- Możesz powtórzyć, jak się nazywa? – spytała grzecznie, kryjąc tym swoje zdenerwowanie. No, cóż. Jej szczytem marzeń nie była rozmowa z Malfoyem. Tym bardziej na obszarze, w którym nikogo innego nie ma.
Draco spojrzał na nią, przekrzywiając przy tym głowę.
- Narcissum.
- Nigdy nie słyszałam o takiej roślinie – przyznała Hermiona. Nigdy nie była dobra z zielarstwa, ale mogła poszczycić się perfekcyjną znajomością drzew, krzewów i kwiatów.
- Nie dziwię ci się. Sam ją wyhodowałem – odparł Draco, przenosząc swój wzrok na kwiatuszek. Brunetka już miała zadać kolejne pytanie, ale powstrzymała się, gdy zobaczyła twarz Malfoya. Był chyba tego nieświadomy, ale zacisnął usta w cienką linię, a jego oczy wyrażały ogromny ból. Zaczęła się zastanawiać, co takiego mogło to spowodować, gdy do jej głowy wpadła jedna, prosta myśl.
- Narcissum, jak narcyz… Albo Narcyza.
Jej cichy szept dobiegł do uszu blondyna, boleśnie wbijając się w jego serce. Spuścił głowę, nie chcąc patrzeć dłużej na roślinę.
- Tak. Ten kwiat powstał z myślą o niej. Gratuluję znakomitej dedukcji. – Ostatnie zdanie wypowiedział z trudno schowaną goryczą.
Hermiona zarumieniła się, wyrzucając sobie nietakt.
- Ja… - zająknęła się. – Przepraszam. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało jak wymądrzanie się. Przepraszam.
Były ślizgom tylko machnął ręką, próbując wyrzucić ze swojej głowy napływające wspomnienia.
- Było, minęło. Chcesz coś zobaczyć? – spytał, podchodząc do niebieskiego kwiatuszka. Hermiona wahała się chwilę, ale szybko podjęła decyzję. Raz kozie śmierć! Podeszła do klęczącego blondyna, który wyjął z kieszeni różdżkę. Zaciekawiona przypatrywała się, jak szepcze pod nosem nieznane jej zaklęcia.
Niepozorna roślinka zaczęła rosnąć. Pięła się górę, uwalniając przy tym coraz to nowe listki i kwiaty. Przeistoczyła się w niewielkie drzewko, które zdobiły teraz prześliczne, niebieskie płatki.
Kobieta odwróciła się zachwycona, w stronę uśmiechniętego ironicznie blondyna. Posłał mu pytające spojrzenie, na które wzruszył jedynie ramionami.
- No co? Taka tam sztuczka i tyle – powiedział nonszalancko, wypinając dumnie pierś.
Po chwili można było usłyszeć dwa, zmieszane ze sobą śmiechy.



sobota, 5 października 2013

Miniaturka II: Rajskie wakacje II

Hej…
Jestem lekko zawiedziona… Prawie tysiąc wyświetleń, a komentarzy jak kot napłakał :( Trochę mi przykro.
Ta część jest taka sobie – nie chciało mi się pisać, ale dzięki Karolince skończyłam. Jesteś najlepsza!
Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednią część – to dużo dla mnie znaczy :)
Następna w sobotę albo wcześniej. Zobaczę, czy się wyrobię.

Miłego czytania. Liczę na komentarze!
Pozdrawiam, Halt Wenner :)

*

- Ron, pospiesz się!
Dni na wyspie mijały wolno i niezwykle przyjemnie. Mimo iż byli tu dopiero dwa dni, pokochali to miejsce. Wszystko było tu magiczne i fantastyczne.
Hermiona stała pod drzwiami do łazienki, bezskutecznie stukając nie dłonią. Razem z Ronem umówili się, że pójdą razem na tutejsze przyjęcie z okazji Święta Plonów. Dzień ten był wyjątkowy dla mieszkańców wyspy, dlatego co roku organizowali wielką imprezę z pokazami ludowych tańców i sztucznych ognii.
- Ron! – Jeszcze raz zapukała do drzwi, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Usłyszała tylko stłumione „zaraz”, dlatego z ciężkim westchnieniem opadła na jeden z foteli.
Kiedy tak siedziała, jej myśli nawiedziło jedno, niezbyt przyjemne wspomnienie.

*

Hermiona rozpakowywała swoją walizkę, układając rzeczy na półkach i odkładając ręczniki, kosmetyczkę i piżamę na łóżko, by później zanieść rzeczy do łazienki. Jej chłopak właśnie brał prysznic, dlatego postanowiła zająć się ich rzeczami.
Podeszła do drzwi, lekko w nie pukając.
- Rozpakować twoje rzeczy? – spytała, nasłuchując odpowiedzi Rona.
- Jakbyś mogła.
Uśmiechnęła się pobłażliwie, podchodząc do walizki rudzielca. Kiedy ją otworzyła, skrzywiła się mocno, widząc jej stan. Pomięte, byle jak włożone rzeczy.
Cały Ron, pomyślała, wyjmując kolejne ubrania. Właśnie miała podnieść jego błękitną koszulę, gdy usłyszała, jak coś upada na podłogę. Rozejrzała się w poszukiwaniu przedmiotu, ale kiedy go znalazła, stanęła jak spetryfikowana, upuszczając na ziemię koszulę Rona.
Mały, srebrny pierścionek, z rubinowym oczkiem, leżał przed nią i bezwstydnie wwiercał się w podświadomość Hermiony.

*

Wzdrygnęła się, przypominając sobie moment, w którym spojrzała na biżuterię.
Czy Ron chciał się jej oświadczyć? Prychnęła, to raczej oczywiste. Ale… czy ona tego chciała?

*

- Ślicznie wyglądasz – powiedział Ron, odwracając głowę w stronę kobiety.
Szli właśnie wąską, żwirową dróżką, która prowadziła przez zielone trawy prosto do miejsca spotkania. Hermiona uśmiechnęła się lekko, próbując ukryć zdenerwowanie. Specjalnie wybrała tą sukienkę, by Ron nie zaczął jej komplementować. Nie tylko ją to peszyło, ale czuła, że nie zasłużyła na te pochwały. Zwyczajna granatowa sukienka na grubych ramiączkach, kończąca się przed kolanem. Ot, zwyczajna szmatka.
- Przestań, Ron. – Chciała zakończyć ten temat, ale jak na złość, mężczyzna postanowił kontynuować.
- Mówię poważnie! – żachnął się, mocniej obejmując Hermionę. – Mam najpiękniejszą dziewczynę na całym świecie, ale…
Spojrzała na niego zdziwiona, kiedy przystanął i urwał w pół słowa. Chyba był lekko zagubiony, bo patrzył wszędzie, tylko nie na nią.
- O co chodzi? – spytała powoli, czując, jak z każdą minutą, jej serce bije coraz głośniej.
- Raczej o kogo… - szepnął, klękając na jedno kolano.
Nie… Nie, nie, nie! Nie rób tego, Ron! NIE!
- Hermiono, wyjdziesz za mnie?

*

Serce nigdy nie biło tak szybko, a dłonie nie pociły się jak teraz. W napięciu patrzyła na mężczyznę – jej chłopaka – który właśnie poprosił o jej rękę.
Wszystkie wątpliwości ułożyły się w jedną, tak bardzo prawdziwą myśl.
Kocham go… ale jak barta.
Zawsze marzyła, że ta chwila będzie jedną z tych najpiękniejszych. Że jej mężem zostanie ktoś, kogo kocha bezgranicznie i kto pokocha ją – ze wszystkimi wadami i zaletami. A teraz nie wiedziała, co powiedzieć.
Rozum podpowiadał, że ma się zgodzić. Dzięki temu ustabilizują się, wreszcie dopełnią rytuał „chodzenia ze sobą”, wezmą ślub. A potem będą mieli gromadkę dzieci, wnuków, prawnuków…
Serce mówiło, żeby tego nie robiła. Nie skrzywdzi tylko siebie – Ron ucierpi bardziej. On ją kocha. Jej serce, jeszcze niezdobyte, czeka na kogoś innego. Kogoś mniej ronowego.
Walczyła ze sobą, sama nie wiedząc, czego chce.
Stabilizacja, uczucie. Stabilizacja, uczucie. Stabilizacja…
- Tak.
W tym momencie wszystko runęło. Marzenia się skończyły, a rozpoczęte zostało prawdziwe, szare życie.
Pamiętała tylko swoje łzy i opiekuńcze ramiona rudzielca.

*

- Już dobrze? – spytał Ron, kiedy otarła ostatnią, słoną kroplę.
Pokiwała tylko głową, niezdolna do wyduszenia żadnego słowa. Przełykała właśnie swoją osobistą porażkę, z którą od teraz musi żyć.
- Chodźmy, bo się spóźnimy.
Nie pamiętała, jak doszła na miejsce imprezy, ale kiedy się tam znalzła, natychmiast zajęła wolne miejsce, czując jak nogi uginają się pod naporem emocji. Zaraz obok usiadł Ron, radośnie uśmiechając się do narzeczonej.
Narzeczona… Merlinie, jak to brzmi, pomyślała, niemrawo odwzajemniając uśmiech.
Weasley już miał zacząć rozmowę, kiedy panującą wokoło ciszę przerwały głośne oklaski. Na scenę wyszedł wysoki brunet, dzierżąc w dłoni mikrofon. Wyciągnął przed siebie ręce tak, jakby próbował objąć wszystkich zgromadzonych. Hermionie przypomniał się Dumbledore, który wykonywał podobny gest podczas uczty powitalnej. Część starconego humoru wróciła na swoje miejsce.
- Witajcie – zaczął mężczyzna – na kolejnym z rzędu Święcie Plonów! – Kolejne oklaski rozbrzmiały, szybko uspokojone przez bruneta. – Pragnę wszystkim serdecznie podziękować za przybycie – bez was, ta wyspa by nie istniała! – Radosny uśmiech rozświetlił jego twarz. – A teraz powitajmy gorąco właściciela tego pięknego dobytku! Proszę państwa – Dracon Malfoy!

*

Goście wyspy wstali ze swoich miejsc, by oklaskami powitać właściciela.
Hermiona wpatrywała się w blondyna wielkimi oczami, wstrzymując okrzyk zaskoczenia. Nie mniej głupią minę miał Ron, którego szeroko rozwarte usta zwróciły uwagę starszej pani.
- Zamknij buzię, chłopcze, bo ci mucha wleci! – pouczyła go, wyniośle zadzierając głowę do góry.
Mężczyzna nie posłuchał jej, lecz dalej wpatrywał się w byłego wroga.
Draco niewiele się zmienił. Poza tym, że urósł i nabrał doroślejszego wyglądu, prezentował się tak, jak za czasów szkoły. Może oprócz ubrania, którym nie była idealnie wykrojona szata, lecz luźne dżinsy i szara, bawełniana koszula.
Jednak najdziwniejszym zjawiskiem, było zobaczenie Malfoya, który się uśmiecha. Prawdziwie i szczerze, patrząc przy tym na każdego z gości.
Kiedy zatrzymał spojrzenie na siedzącej parze, coś jakby się zmieniło. Wesołość zniknęła z wyrazu jego twarzy, a zastąpiła go wyniosłość i pogarda.
Blondyn otrząsnął się szybko, przybierając na usta promienny uśmiech.
- Witam, moi drodzy – zaczął, a Hermiona otworzyła szerzej oczy. To nic, że sam Malfoy się nie zmienił. Jego głos był nieziemski. Niski i dojrzały, męski. Otrząsnęła się jednak szybko, próbując skupić się na przemowie byłego Ślizgona. – Cóż mogę powiedzieć? Cieszę się, że widzę tyle starych i nowych twarzy. – Wymownie spojrzał w kierunku Rona i Hermiony. – Nie będę przedłużać mojego monologu – znacie to pewnie na pamięć. „Jestem wzruszony, nie spodziewałem się” i tak dalej. – Goście zachichotali cicho, zaś Draco szerzej się uśmiechnął. – Mogę powiedzieć tylko tyle: bawcie się dobrze!
Kolejne oklaski wybuchły, jak petardy. W całej ich salwie brakowało tylko dwóch par rąk.

*

- Widziałaś to? – spytał Ron, kiedy Malfoy zniknął za sceną. Kobieta pokiwała głową, przykładając rękę do skroni.
- Wpakowaliśmy się w paszczę gada – mruknęła.
W całym zgiełku, który towarzyszył im podczas przygotowań do wakacji, nie sprawdziła, kto jest właścicielem wyspy. Bo i po co? Teraz żałowała jak nigdy, obiecując sobie, że za każdym kolejnym razem zobaczy dokładnie, do kogo należy dany kurort.
- Idę po coś do picia, bo na trzeźwo tego nie zniosę – usłyszała głos Rona, a zaraz potem szuranie odsuwanego krzesła. Mężczyzna zniknął w tłumie gości, okupujących bar, zaś ona westchnęła ciężko, podpierając głowę ręką.
Siedziała tak dobre parę minut, kiedy miejsce obok lekko się poruszyło. Nie spojrzała nawet w tamtą stronę, nawijając na palec kosmyk włosów.
- Co wziąłeś? – spytała bez większego zainteresowania.
- Hm, ostatnio lek na uspokojenie, gdy zobaczyłem ciebie i Weasleya.
Oczy Hermiony osiągnęły rozmiary galeonów, a palec zastygł we włosach. To nie był Ron. Ten głos należał do Malfoya.
Klnąc, na czym świat stoi, odwróciła się powoli, napotykając kpiące spojrzenie blondyna. Uśmiechał się ironicznie, taksując Hermionę z dołu do góry. Zatrzymał się w końcu na jej oczach, cmokając z aprobatą.
- No, przyznam ci, Granger, że jest coraz lepiej. Zaczynasz wyglądać jak kobieta – skomentował złośliwie, zakładając ręce na piersi.
Ten komentarz jakby otrzeźwił Hermionę, zwracając jej bojowego ducha. Zdarła wyżej głowę, tak, by mogła być prawie na równi z blondynem.
- Dziękuję za komplement. Ty jednak, nadal wyglądasz jakbyś wpadł do wiadra z utleniaczem. – Uśmiechnęła się słodko. Widziała, jak z twarzy Dracona, powoli znika uśmieszek, a zastępuje go wściekły grymas.
- Igrasz z ogniem – syknął, nachylając się nad kobietą.
- Miałam no to nadzieję.
- Wkurzasz mnie.
- Nawzajem.
Oboje sztyletowali się spojrzeniami, próbując być lepszym od tego drugiego. Draco górował nad Hermioną, prawie dotykając jej czoła czubkiem nosa. Po chwili, która w ich mniemaniu trwała wieczność, odsunęli się od siebie jak najdalej.
- Co tu robisz? – spytał Malfoy, wyczekująco spoglądając na Hermionę. Kobieta prychnęła głośno, wskazując ręką przed siebie.
- A co ja tu mogę robić? Przyjechałam na wakacje!
- Na moją wyspę? Czyżbyś się stęskniła? – Wredny uśmiech powrócił na jego twarz, nadając jej lekko upiorny wygląd.
- Uwierz mi – gdybym wiedziała, że wyspa jest twoja, moja stopa nie postawiłaby tu ani kroku!
Draco już otwierał usta, by kontynuować tą mała kłótnię, kiedy zza jego pleców wydobyło się znaczące chrząkniecie. Odwrócił się powoli, żałując, że to zrobił.
Ron Weasley stał z dwoma szklankami, nagląco potupując nogą. Jego lewa brew podjechała wysoko do góry, zaś usta wykrzywiły się nieznacznie.
- Malfoy. – Mężczyzna skinął lekko głową, nie chcąc zaczynać niepotrzebnych przepychanek. Postawił na stoliku dwa napoje, podając jeden narzeczonej.
Zapanowała niezręczna cisza, podczas której każdy myślał o czym innym. Dylematem Hermiony było spławienie Malfoya. Draco chciał pozbyć się Rona, by jeszcze trochę pomęczyć brunetkę, zaś Weasley pragnął na osobności porozmawiać z Hermioną.
W końcu blondyn wstał od stołu, zwalniając miejsce Ronowi. Ukłonił się lekko kobiecie, nie zapominając o kpiącym uśmiechu, i odszedł w kierunku baru.
Rudzielec usiadł ciężko na krześle, patrząc za oddalającym się Malfoyem.
- My to mamy szczęście, nie ma co!

*

Od odkrycia, kto zarządza wyspą, humor pary pogorszył się. Nie dość, że widzieli Dracona na każdym kroku, to blondyn nawiązywał z nimi rozmowy, w których jawnie adorował Hermionę. Tym samym wkurzając Rona.
Kobieta także nie była z tego zadowolona, choć przyznać musiała, że takiej ilości pochwał nie usłyszała nigdy. Ładne kości policzkowe, delikatne dłonie i zniewalający uśmiech, były tak inne od „ładnie wyglądasz” Rona. Jeszcze nigdy nie słyszała czegoś takiego, a kiedy już tego doświadczała, Dracon zawsze patrzył jej głęboko w oczy, zniżając głos. Nie mogła nic poradzić, że te proste gesty wywoływały u niej ciarki i cięższy oddech.
Teraz siedziała na plaży, trzymając w rękach książkę. Nie mogła się skupić na czytaniu, dlatego wpatrywała się w fale. Morska piana unosiła się na powierzchni, tworząc rozmaite kształty. Wytężyła wzrok, kiedy zarejestrowała, że jedna z nich przybiera dziwny wygląd. Podeszła bliżej brzegu, zostawiając książkę na piasku, jednak szybko się zatrzymała. Wytrzeszczyła oczy, widząc co takiego uformowało się na falach. Nawet nie poczuła, kiedy na jej twarz wstępuje krwisty rumieniec – prędko wróciła po lekturę, kierując się w stronę domku.
Kształt szybko zniknął, wtapiając się w przezroczyste morze. Zza jednej palmy wyszła wysoka sylwetka mężczyzny. Patrzył na Hermionę, póki ta nie zniknęła w gąszczu traw i krzaków. Draco uśmiechnął się zwycięsko, chowając różdżkę do kieszeni.
Malfoy, jesteś genialny, zdążył pomyśleć, nim powędrował w stronę hotelu.



środa, 25 września 2013

Miniaturka II: Rajskie wakacje I

Hejo.
Wiem, miała być w sobotę, ale akurat w ten dzień idę na akcję charytatywną. Fajnie jest pomagać ludziom :)
Miniatura nie jest specjalnie górnolotna, ale lubię ją i ciszę się z czytania jej na nowo. Ma kilka części. Nie wszystkie napisane - większość jest w głowie. 
Dedykuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednią notkę. Trochę mi smutno, że było tak dużo wyświetleń, a tak mało komentarzy...
Kolejna część w sobotę - tym razem na pewno. (No, chyba, że mi coś wypadnie - wtedy wcześniej lub później).
Miłego czytania. (Mocna inspiracja filmem „Sześć dni, siedem nocy”. Nie cierpię romantyków, jednak robię wyjątek dla tego cuda :))
Pozdrawiam, Halt Wenner :)

PS: Jeżeli wyłapiecie błędy to piszcie – nie lubię skubanych :)
PS dla Karolinki: Wejdź czasem na skype'a, bo nudzi mi się :)

***

Było już dobrze po północy, kiedy Hermiona Granger wróciła do domu.
Zdjęła z szyi szalik, odkładając go na małą półkę przy drzwiach. Zima zaskoczyła anglików, opuszczając pierwsze płatki śniegu pod koniec października. Nikt nie cieszył się z takiego obrotu spraw – zwłaszcza Hermiona, która upodobała sobie ciepło i słońce. Potarła parę razy zmarznięte ręce, zdejmując z nóg brązowe kozaki.
Spojrzała na zegarek, stojący w przedpokoju, który wskazywał godzinę za dziesięć pierwszą. Przeklęła w duchu, modląc się, by Ron już spał. Ostatni tak późny powrót z pracy, skończył się wykładem rudzielca, odnoszącym się do jej rzekomego przepracowania.
Kobieta prychnęła cicho pod nosem, kierując swoje kroki ku kuchni. Ona i przepracowanie? Czy to jej wina, że została szefową Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów? Hermiona dobrze wiedziała, że jest to jeden z tych departamentów, bez których Ministerstwo sobie nie poradzi. Kontakty z innymi krajami były tak samo ważne, jak sprawy państwowe, i ona dobrze o tym wiedziała.
Szybko wstawiła wodę na herbatę. Dlaczego Ron nie mógł zrozumieć, że stawia pracę na pierwszym miejscu? On także poświęcał większość swojego czasu karierze. Szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów było wyróżnieniem, na które czekał całe osiem lat, i nic nie zapowiadało, że szybko zejdzie z tego stanowiska.
Zalała wrzątkiem herbatę i wsypała łyżeczkę cukru. Kiedy już miała ponieść kubek, by się napić, do jej uszu doszło pełne pretensji zdanie:
- Znowu późno wróciłaś. – Ron stał, opierając się o framugę drzwi. Założył ręce na piersi, wpatrując się z naganą w kobietę. Hermiona zarumieniła się lekko, nerwowo poprawiając sterczący lok.
- Ron – zaczęła przymilnie, nakładając na twarz najpiękniejszy uśmiech – przecież wiesz, że mam odpowiedzialną pracę.
Mężczyzna prychnął głośno, wyrażając swoje zdanie o jej pracy. Podszedł do stołu, siadając na krześle. Złączył ze sobą czubki palców, wbijając w Hermionę poważne spojrzenie niebieskich oczu.
- Kiedy ostatnio spoglądałaś w lustro? – zapytał lekko. Hermiona nieco się zdziwiła, ale spokojnie odpowiedziała.
- Dzisiaj rano.
- I co widziałaś?
Zastanowiła się chwilę nad tym pytaniem. W sumie… nie przyglądała się sobie dokładnie, sprawdzając tylko, czy niesforne loki są dobrze spięte. Jej rumieniec pogłębił się, kiedy uświadomiła sobie prawdę – nie chciała na siebie patrzeć, ponieważ wiedziała, co zobaczy.
- No właśnie. – Weasley triumfalnie wstał z krzesełka, kierując się do sypialni. Zatrzymał się w progu, spoglądając za siebie ze smutkiem. – Chciałbym zobaczyć prawdziwą Hermionę, a nie pracującą maszynę. Daj znać, jak ją znajdziesz. – Po czym prędko wyszedł, zostawiając kobietę z burzą myśli.

*

Następny dzień przyniósł ze sobą wiele zmian, które miały pozytywnie wpłynąć na życie Hermiony i Rona. Przynajmniej tak się mogło zdawać…
Kobieta wysłała do pracy sowę, że bierze trzytygodniowy urlop. Przez pięć lat, odkąd przejęła Departament, nie skorzystała ani razu z wakacji, dlatego chciała to teraz nadrobić. Zafiukała także do Johna Ernesta, zastępcy Rona, wyjaśniając mu, że jej chłopak bierze urlop. John z uśmiechem życzył im miłego wypoczynku, co tylko poprawiło nastrój Hermiony.
Kiedy wróciła do domu, postanowiła zrobić chyba najtrudniejszą rzecz.
Weszła do łazienki, uprzednio pieczętując ją odpowiednimi zaklęciami. Z ciężkim sercem policzyła do dziesięciu, po czym odwróciła się w stronę lustra. O mało co nie krzyknęła, kiedy zobaczyła tam swoje odbicie.
Pobladła cera, mocno podkrążone oczy i bardziej niesforne, niż zazwyczaj, włosy.
- Nic dziwnego, że połowa Ministerstwa uciekała z krzykiem – mruknęła do siebie, przypominając sobie wystraszoną minę Harry’ego oraz dławiącą się kawą Ginny.
Wzięła do ręki różdżkę, kierując ją na oczy. Jednym zaklęciem pozbyła się sińców, zaś drugim przywróciła im zdrowy blask. Zraz potem wykonała jeszcze parę ruchów, dzięki którym wróciła do „starej Hermiony”. Zostawiła tylko włosy, które za nic nie chciały się rozplątać.
Właśnie miała przyciąć za długie paznokcie, kiedy do drzwi łazienki zaczął dobijać się Ron.
- Hermiona! Otwórz, zaraz się spóźnię do pracy!
Kobieta uśmiechnęła się zwycięsko, puszczając do swojego odbicia perskie oczko.
- No – mruknęła zadowolona – czas na wielkie show!

*

Ron siedział w kuchni, wpatrując się w swoją dziewczynę z osłupieniem.
Nie dość, że Hermiona wróciła do jako takiej normalności, to jeszcze chce mu wmówić, że wzięła trzytygodniowy urlop. Dwadzieścia jeden dni bez pracy. I Hermiona. To musiał być podstęp. Albo październikowe Pirma Aprilis.
- Żartujesz? – wydukał w końcu, kiedy zachwycona kobieta skończyła mówić. Teraz roześmiała się wesoło, a Ron zaczął się zastanawiać, czy aby przypadkiem ktoś nie podmienił mu dziewczyny.
- Mówię poważnie – odparła, ciągle się uśmiechając. Po raz pierwszy, od bardzo długiego czasu, miała wyśmienity humor.
Po chwili i twarz mężczyzny rozświetlił uśmiech, kiedy zrozumiał, że Hermiona nie kłamie. Szybko wstał z krzesła, podchodząc do niej i porywając do góry, by razem zawirować na środku kuchni.
- Ron, wariacie! Puść! – Śmiała się kobieta, przytulając swojego chłopaka. On tylko trzymał ją mocno, szczęśliwy do granic.
- Lecimy na wakacje! – oznajmił stanowczo, puszczając Hermionę na ziemię. Była gryfonka spojrzała na niego z powątpiewaniem, lecz jej także przypadł do gustu ten pomysł.
- Wakacje? – spytała, zakładając ręce na piersi.
- Tak. Już, teraz, zaraz!
I w ten sposób zaczęła się ich największa przygoda życia.
Albo raczej Hermiony Granger…

*

Puchaty śnieg padał wokoło, pokrywając ulice, chodniki i domy. Słońce ukryło się za chmurami, gdzieniegdzie lekko prześwitując. Ludzie praktycznie nie wychodzili z domów, chyba, że wymagała tego ich sytuacja. O wiele bardziej woleli siedzieć w ciepłych pokojach, niż marznąć na ulicach.
Mimo to na jezdni panował mały korek, który ciągnął się jeszcze trzy przecznice dalej. Może nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie zniecierpliwiona para, która nerwowo spoglądała w przednią szybę.
- Ile mamy czasu do odlotu? – spytał Ron, mocniej zaciskając ręce na kierownicy.
Razem z Hermioną szukali trzy dni, aż w końcu znaleźli idealne miejsce na wypoczynek. Małe wysepki, położone na wschód od Afryki, dostępne tylko dla czarodziejów. Przyjęli ofertę, gdy tylko dowiedzieli się, że są wolne miejsca.
Teraz siedzieli w mugolskim samochodzie, próbując dostać się na lotnisko. Hermiona klęła, na czym świat stoi, wypominając sobie taką gafę. Ani ona, ani Ron nie odnowili licencji na teleportację zagraniczną, ponieważ nie spodziewali się, że gdziekolwiek wybiorą się, w najbliższej przyszłości. Czasem los płata figle.
Kobieta spojrzała na zegarek, oddychając z ulgą.
- Dwie godziny. Zdążymy.

*

- Jak Merlina kocham, to ostatni raz, kiedy leciałem samotolem!
- Samolotem, Ronaldzie.
Bardzo starała się, by jej głos brzmiał poważnie, ale patrząc na swojego chłopaka, musiała się roześmiać. Ron miał tak komicznie przerażoną minę, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
Kiedy dotarli na lotnisko, skierowali się do specjalnego wydziału linii lotniczych, które prowadziła grupka czarodziei. Szybko odebrali bilety, zajmując miejsca w samolocie.
Wspomniała mimochodem zdarzenie z owego środku transportu, gdy to Ron zaczął panikować podczas startu. Jakiś miły, starszy pan próbował mu powiedzieć, że to nic takiego, a pierwszy lot zawsze jest straszny, lecz rudzielec tylko nawrzeszczał na niego, sugerując masochistyczny tryb życia.
Zaśmiała się jeszcze głośniej, czym wkurzyła mężczyznę.
- Dzięki – prychnął. – Więcej tym czymś nie lecę!

*

Powiedzieć, że wyspa, na której się znaleźli, jest piękna, było wielkim niedopatrzeniem. Wysokie, rozłożyste drzewa porastały środkową część, zaś na plaży królowały kokosowe palmy. Całą wyspę pokrywała soczyście zielona, idealnie przystrzyżona trawa.
Domki, w których zatrzymywali się goście, były w całości wykonane z drewna. Mały pokoik, który był sypialnią zawierał dwuosobowe, mahoniowe łóżko, dwa fotele i stolik. Dwa, pojedyncze okna wpuszczały do pomieszczenia tysiące promieni, skutecznie oświetlając cały pokoik. Dwie pary drzwi prowadziły po kolei do małej łazienki z wanną i toaletą, zaś drugimi wychodziło się prosto na plażę.
Hermiona, jak zahipnotyzowana, wpatrywała się w przejrzysty ocean, którego fale obmywały drobniutki piasek. Poczuła, jak od tyłu obejmuje ją Ron.
- Pięknie tu – szepnął w jej włosy, a ona uśmiechnęła się lekko.
Wakacje czas zacząć!




sobota, 21 września 2013

Miniaturka I: Przez gazetę do serca

Witam!
To, co Wam zaraz zaprezentuję, nie było w moich planach. Jednakże wczoraj, na jakże ciekawej lekcji matematyki, naskrobałam z koleżanką „coś”. Dokładnie „coś”.
Nie jest ani ciekawe, ani zabawne (jakie w założeniu miało być), a całość błaga o szybką śmierć.
Wstawiam na specjalne życzenie Karoliny, która jest współautorką owego „cuda”.
Karolinko, ciesz się i nie pisz ze mną więcej!

Teraz parę informacji:
1. Miniaturki planuję co tydzień. Czasami będą jednoczęściowe, czasem kilku. Wszystko zależy od tego, co też najdzie Halt.
2. Zrobiłam coś, co ma imitować szablon. Jest lotów jak najniższych, wiem. Postaram się (w wolnej chwili) popracować nad wyglądem bloga.
3. Jeżeli przeczytałaś/-łeś, byłabym wdzięczna, gdybyś skomentowała/-wał. Będę wiedzieć, czy ktokolwiek to czyta, i czy nie wrócić do starego sposobu – katalog „Moje”, które czytają trzy osoby (Karolina, Zuza i Natalia – pozdrawiam Was, dziewczyny :) )

To chyba tyle…
Nie będę przedłużać, miłego czytania, jeżeli nie wyłączycie w połowie…
I po co to wstawiłam?

Halt Wenner

***

- O, Matko merlinowa! Ale on jest boski!

- Pff, raczej mega boski! Spójrz na to ciało… Roztapiam się.

- Mmm, takie ciacho, to ja chętnie schru…

- Witam, Mery, Wendy.

- Cześć, Hermiona. Na czym to ja… a, tak. Schrupałabym go!

- Kogo takiego?

- No nie mów, że nie przeglądałaś najnowszej „Czarownicy”!

- Nie...

- A żałuj!

- Och, pewnie. To o kim mówiłyście?

- O Draconie „Boskim” Malfoyu!

- CO?!

- Och, sama popatrz!

- …

- …

- …

- Hermiona! Gdzie idziesz?! Dopiero przy…

TRZASK!

- …szłaś.

*

Puk, puk.

- Proszę.

TRZASK!

- Granger! Te drzwi kosztowały fortunę!

- Jak mi przykro.

TRZASK!

- Robisz to specjalnie?

- Długo nad tym myślałeś. Co to jest?!

- Oczywiście, możesz usiąść. Pewnie, rzucaj we mnie gazetami. Co my tu… O, już wydrukowali!

- Nie denerwuj mnie!

- Hm?

- Sama twoja gęba zajmuje jedenaście stron!

- ŻE CO?!

- No właśnie!

- Miało być czternaście!


- MALFOY! 

- Rozumiem twoją złość, wybaczam te drzwi.

- Posłuchaj mnie!

- …

- No nareszcie. Jakim prawem twój wywiad zajmuje całe dwadzieścia stron?!

- Nie mam pojęcia. Miało być dwadzieścia pi…

- Nie o to mi chodzi!

- Hę?

- Tydzień temu wysłałam do „Czarownicy” artykuł, o podwyższeniu cen giełdowych, spowodowanych wzrostem ilość sieci firm, które tym samym eliminują te…

- Em, Granger?

- Tak?

- Możesz powtórzyć?

- Och, prościej mówiąc: zabrałeś mi przynajmniej cztery strony, dotyczące sytuacji naszego kraju!

- A mówisz to, bo…?

- Nic nie rozumiesz?! Przez to, że zachciało ci się wywiadu, ludzie nie dowiedzą się, że być może już niedługo, będą musieli iść z torbami!

- Wszyscy?

- Oczywiście, że nie!

- Czy ja pójdę, jak to określiłaś, z torbami?

- Ty? Chyba kpisz. Jesteś zastępcą Ministra Magii, śpisz na galeonach!

- Czy ty pójdziesz z torbami?

- Jestem twoją asystentką.

- Racja… Więc widzisz? Ja jestem bezpieczny, ty jesteś bezpieczna. Żyć nie umierać!

- Malfoy!

- Zaczyna mnie boleć głowa. Siedzę obok. Mówże ciszej, kobieto.

- Jesteś egoistą.

- A ty starą panną.

- Mam dwadzieścia siedem lat!

- No mówię…

- Kretyn!

- To wszystko?

- Nadęty dupek, który myśli tylko o sobie!

DZYŃ!

- O, przerwa na lunch! Żegnam, Granger!

- Ale…

TRZASK!

- No dupek, no.

*

- Hermiona? Hermiona, gdzie jesteś?

- Tutaj, Gin!

- O, hej! Coś się stało?

- Więcej niż „coś”!

- Och, dzięki, że urwałaś mnie z treningu! Ta harpia, Botty, działa mi na nerwy…

- Ginny…

- Przepraszam, mów.

- Spójrz na to.

- …

- …

- O…

- No właśnie!

- Wow…

- No wła… Co?

- Widziałaś to zdjęcie?

- Ginny!

- O, Merlinie. Co za ciało…

- Gin!

- Mogę zatrzymać tą gazetę?

- Miałaś mi pomóc!

- Zrobić ci odbitkę?

- …

- Oddaj!

TRZASK!

- Teraz wydawać galeona na „Czarownicę”. Dzięki, „przyjaciółko”.

*

TRZASK!

- Au! Hermiono, moje uszy!

- Przepraszam, Harry.

- Nie szkodzi. Co cię do mnie sprowadza.

- To.

- Eee, „Czarownica”?

- Czytaj, patrz, płacz.

- …

- …

- CO?!

- No właśnie!

- I nic mi nie powiedział?!

- No wła… CO?!

- Eee, nic.

- Harry.

- Naprawdę!

- Harry!

- No już, już. Mieliśmysiępodzielićtymwywiadem…

- Co?

- Eh, mieliśmy się podzielić tym wywiadem.

- …

- Hermiono?

- …

- Nie rób takiej miny, proszę.

- Dlaczego?

- Co: dlaczego?

- Dlaczego mam przyjaciół idiotów?!

TRZASK!

- Nie jestem idiotą…

*

- …

- …

- Ekhem.

- Merlinie, Malfoy! Ale mnie przestraszyłeś!

- Nie powiem, że jest mi przykro.

- Pff, przecież wiem. 

- …

- Czego chcesz?

- Schowaj pazury! Co powiesz na przyjacielską pogawędkę?

- Przyjacielską?

- Co powiesz na pogawędkę?

- Tak lepiej… Spadaj na drzewo.

- Chciałbym, ale jako twój przełożony, musze dbać o twoje samopoczucie.

- I dlatego wgapiasz się w mój biust?

- Nie, to poprawia moje samopoczucie.

- Zboczeniec.

- Cnotka.

- Mi pasuje.

- Mi niekoniecznie.

- …

- …

- Dobra, już nie mogę. Czego chcesz?

- Raczej ja powinienem o to zapytać.

- …?

- Masz minę, jakbyś zobaczyła dementora.

- Widzę codziennie. Powoli wysysa moją duszę, dodając nadgodziny i zawalając swoimi papierzyskami.

- Wypraszam sobie, miałem bardzo ważne spotkanie!

- Libacja alkoholowa z szefami departamentów?

- No przecież mówię.

- …

- Znam tę minę: Malfoy, jesteś kretynem.

- …

- Nie śmiej się.

- Nareszcie to przyznałeś.

- Wracając do ciebie, o co chodzi?

- Zręczna zmiana tematu, subtelnie.

- Z tego jestem znany. O co chodzi?

- Naprawdę muszę o tym rozmawiać? Na dodatek z tobą?

- Wal śmiało.

- …

- …

- …

- Dobrze, kiedy powiedziałem „wal śmiało”, chodziło mi o…

- Wiem o co, nie myśl sobie.

- To mów.

- Ale to nic nie zmieni.

- Wiem, ale wyrzucisz to z siebie.

- …

- Granger?

- …

- No mów.

- Artykuł. Chodzi o mój artykuł.

- I…?

- I tyle.

- …

- Malfoy?

- …                           

- Hej, Malfoy?

- Jesteś dziwna.

- No dziękuję bardzo!

- To tylko jakaś tam giełda i jacyś tam ludzie.

- Dla ciebie! A ja chcę ich ostrzec, co będzie, jeżeli duże firmy zaczną przejmować handel i rzemiosło!

- Tak, tak. Stracą pracę. Ale my nie.

- Ale oni tak!

- Ale…

- Nie odzywaj się.

- …

- …

- Naprawdę to takie ważne?

- Miałeś się nie odzywać.

- Odpowiedz.

- …

- …

- …

- …

- Tak.

*

- Patrz tutaj! O, tu!

- Nieźle. Ciekawe, nie powiem.

- Hej, Mery, Wendy.

- Hej, hej.

- Co tam… o nie! Znowu „Czarownica”?

- Mhm…

- Kto tym razem, Harry? Dean? Blaise?

- Nie.

- To kto?

- Nie kto, ale co.

- Co?

- No właśnie!

- Ale co?

- No… to.

- Oj, dajcie mi to.

- …

- …

- …

- Nie wierzę…

- Hermio…

TRZASK!

- …na.

- To niedługo będzie tradycja.

*

Puk, puk!

- We…

TRZASK!

- Witam, Granger.

- Skąd wiedziałeś, że to ja?

- Chyba po delikatności twych dłoni, zamykających moje kosztowne drzwi.

- Marudzisz.

- Co cię przysyła? Minister? Chęć zrobienia mi kawy? A może przyjacielski seks?

- Przyjacielski?

- A może seks?

- Raczej to.

- Och, co się stało? Nie rzuciłaś tą gazetą!

- …

- …

- I…?

- Ciekawe.

- To mój artykuł.

- Wiem.

- I…?

- No, ciekawy.

- Malfoy!

- Tak?

- Jak on się tam znalazł?

- Magia?

- Chcesz w łeb?

- Nie, spasuję.

- Czekam.

- Ja też.

- Na co?

- Na ten seks.

- Malfoy!

- Oj, tak. Właśnie tak będziesz krzyczeć.

- Malfoy.

- Symfonia dla mych uszu, kontynuuj.

- Odpowiedz.

- Eh, muszę?

- Tak.

- …

- Teraz.

- Zafiukałem do nich.

- I…?

- Poprosiłem…

- Ekhem.

- Wymusiłem… Tak lepiej? Żeby wydrukowali twój artykuł.

- Dlaczego?

- Hę?

- Nie udawaj głupszego, niż jesteś! Po cholerę to zrobiłeś?

- No, cóż… Liczyłem na hojne podziękowania z twojej strony.

- …

- I tyle.

- …

- …

- Dziękuję.

- Nie takie podziękowania miałem na my… Granger? Co ty robisz na moich kolanach?

- Dziękuję?

- Ach, to nie przeszkadzaj sobie.

*

- Gdzie jeszcze – OCH! – nie byliśmy?

- Re… regał.

- Mmm, Malfoy! TAK!



- Słyszysz coś?

- Nie.

- Kiedy ona tam weszła?

- Z trzy godziny temu…

- Myślisz, że oni…

- Wendy, proszę cię. Pewnie siedzą nad jakimiś papierzyskami albo już dawno się zabili.

- Racja.

*

- Nie wierzę…

- Co to… jak…

- Hej, dziewczyny!

- HERMIONA!

- Moje uszy!

- Co to ma być?!

- Co: co?

- TO!

- …

- …

- O, cholera…

- WYTŁUMACZ TO W TEJ CHWI…

TRZASK!

- …LI.

*

TRZASK!

- Gra…

- …

- Au, trafiłaś mnie gazetą!

- Czytaj.

- Już…

- …

- JAK?!

- Nie wiem!

- Przecież się ukrywaliśmy.

- Widać niezbyt subtelnie.

- Było minęło.

- ...

- …

- Co?

- No to.

- Zrywasz ze mną?!

- CO?!

- Co?

- Nie wiem.

- Ja też.

- …

- Czyli nie?

- Oczywiście!

- Czyli tak?!

- Nie!

- Acha…

- …

- …

- Pójdziesz ze mną na kawę?

- Do mnie czy do ciebie?

- Do kawiarni…

- O?

- Nie musimy się już ukrywać…

- O…

- Tak… To pójdziesz?

- Tak.

- Fajnie.

- Mhm.


BARDZO KULAWY KONIEC…